Na portalu Gazeta.pl Weekend ukazał się reportaż Pawła Reszki, pochodzący z naszej nowej książki „Śmierć warta zachodu”. Każdy zakupiony egzemplarz to wsparcie dla naszych Podopiecznych.
Książka do nabycia TUTAJ. Zapraszamy do lektury.
„Nie było w nim żadnej skruchy”
Mama opowiadała o wizytach domowych u rodzin z Niebieską Kartą. Jak trzeba było się wycofywać i dzwonić po policję. Ale kto by pomyślał, że siedząc za biurkiem, można być narażonym na niebezpieczeństwo – opowiada Hubert, syn tragicznie zmarłej pracownicy GOPS-u, Małgorzaty Kowalczyk w jednym z reportaży zawartych w książce „Śmierć warta zachodu”.
Czasem dziewczyny lubiły zaszaleć. Wsiadały wtedy do fiata uno i jechały na bal. – Wszystkie? – Czasami sześć! – Do uno? – No dobra, wiemy, że to wbrew przepisom. – To może lepiej pan tego nie pisze? – E tam! Niech pisze! – Mandatu przecież nie dadzą. Dziewczyny są wieku czterdzieści plus. Siedzą na sofach w skierniewickim Centrum Kultury i Sztuki. Wszystkie przyszły tu ze względu na Gosię. Żeby opowiedzieć, jaka była, jak wyglądała, o czym marzyła, zanim „to się stało”. Mówią „to się stało”, bo mimo upływu czasu trudno „to” nazwać i mówić o „tym” wprost. Poznały się w Ośrodku Przeciwdziałania Przemocy w Rodzinie w Skierniewicach. Ośrodek jest dla ofiar. Zapewnia im pomoc psychologa, prawnika, mediatora, a w skrajnych przypadkach miejsce w hostelu. Może się tu skryć do 16 matek z dziećmi: „Hostel wyposażony jest w kuchnię z pełnym zapleczem sprzętu AGD, łazienkę z ubikacją”. Jolanta Lewandowska: Gosia była samotną matką jak my, była po rozwodzie jak my. Elżbieta Tomasik: Wspólny problem łączy. Byłyśmy jak siostry. W ośrodku spędzały dużo czasu – obchodziły Dzień Ziemniaka albo choinkę z konkursami dla dzieci. Zachowało się „konkursowe” zdjęcie Małgorzaty tańczącej z synem na skrawku gazety. Hania Adamiec: Żeby pan wiedział, jak Gosia lubiła tańczyć. Fiatem uno z naruszeniem przepisów „siostry” całą paczką jeździły na bale abstynenta. Miały cygańskie chustki z cekinami. Od razu po tych chustach było wiadomo, że tańczą Skierniewice. Wyprawy na bale abstynenckie były sposobem na odreagowanie, oderwanie się od codziennych kłopotów. Elżbieta Tomasik: Po drodze śpiewałyśmy, śmiałyśmy się albo płakałyśmy, jak były problemy. Poznały się w Ośrodku Przeciwdziałania Przemocy w Rodzinie w Skierniewicach. Ośrodek jest dla ofiar (fot. Shutterstock) Kiedyś podczas takiej wycieczki Gosia opowiedziała koleżankom, że w pracy się boi. Elżbieta Jabłońska: Że boi się kroków. Wie, że idzie ten człowiek. Rozpoznaje jego chód. Nasłuchuje. Małgorzata Kowalczyk pracowała w podskierniewickim Makowie w Gminnym Ośrodku Pomocy Społecznej. Brzydki piętrowy klocek, pomalowany na brudnożółto. Hubert, starszy syn Małgorzaty, dziś student informatyki: Ściana z napisem „Witamy w Makowie”. Pierwsze piętro, okno po prawej. Tam pracowała mama. Krystyna Foks, matka Małgorzaty: Jeszcze tam nie byłam. Nie wiem, chyba nie dałabym rady tam wejść. Proszę sobie słodzić kawę, stygnie. Wcześniej Małgorzata pracowała w firmie gazowniczej i w firmie krawieckiej. Przywoziła robotę do domu. Siedziała nocami. Hubert: Sukienki, spodnie. Patrzyliśmy, jak szyje, jak kroi. Z młodszym bratem „pomagaliśmy” trochę dla zabawy. Czasem mówiła: „Masz kawałek materiału, przejedź maszyną”. Dorabiała rozwożeniem gazet do sklepów, ale ciągle szukała czegoś innego. Wybrała sobie pomoc społeczną. Zrobiła licencjat, planowała magisterkę. Tomek, młodszy syn Małgorzaty, dziś licealista: Mama była przejęta pracą. Opowiadała o niej. Lubiła to robić. – Czy się nadawała? – I tak, i nie. Nie nadawała się, bo jak mówi Jolanta Lewandowska: Gosia była za delikatna, za subtelna, za miękka. Elżbieta Tomasik dodaje, że nawet nigdy nie zaklęła. Wypalała się w tej pracy. Angażowała się emocjonalnie. Czasem chciała pomóc, a nie mogła, bo przepisy są sztywne. Uważała to za wielką niesprawiedliwość, ale nic nie mogła poradzić.
WIĘCEJ.