Mariusz Deptuła
Tata Julki był żołnierzem. Zginął na misji w Afganistanie. Pod pojazdem, którym kierował, eksplodował ładunek wybuchowy. Chociaż został ciężko ranny, ratował kolegów i wyciągał ich ze zniszczonego pojazdu.
Mariusz Deptuła zawsze stawiał rodzinę na pierwszym miejscu. Każdy, kto go znał, mówi o nim podobnie: otwarty, ciepły, dobry kolega, dobry żołnierz, zakochany w córce ojciec.
Praca w armii była jego pasją, przynosiła mu spełnienie i liczne pochwały. Kochał zwierzęta, szczególnie konie. Miał też wielkie zamiłowanie do wędkarstwa – przekonywał do niego wszystkich swoich kolegów, zabierał na ryby żonę i córkę. Narodziny dziecka były dla Mariusza i Iwony wielkim szczęściem. Miłość ojca do córki odzwierciedla ogromna ilość zdjęć z rodzinnego albumu: tata i Julka na lodach, tata i Julka w ZOO, nad jeziorem, w parku… poświęcał jej każdą wolną chwilę, chociaż w domu bywał rzadko. Jakby przeczuwał, że mają mało czasu.
Julka pamięta tatę, ale nie może przypomnieć sobie jego głosu. Często wracają z mamą do nagrań z dnia ślubu, mama często opowiadała jej o tacie przed snem. 23 października 2011 r. kolumna Rosomaków wracała do bazy w Ghazni. Pod pojazdem, którym kierował Mariusz, nagle eksplodował ładunek wybuchowy. Próbował ratować kolegów i wyciągać ich ze zniszczonego pojazdu. Niestety sam nie doczekał pomocy, choć był przytomny, kiedy go zabierali. Obrażenia były zbyt wielkie. Julka ma 13 lat. Pod opieką Fundacji Dorastaj z Nami jest od 2013 r.
Marek Giro
Pogodny, wysportowany młody strażak. Wychodził cało z najtrudniejszych akcji. Zakochany w swojej żonie i nowo narodzonej córeczce Izie. Zginął w akcji gaśniczej w pożarze hali magazynowej w Białymstoku.
Mama Izy tak opisuje swoje zmagania ze śmiercią męża i wychowywaniem córki: Jestem mamą Izy – energicznej dziewczynki. Jej tata zginął, gdy miała zaledwie 10 miesięcy. Pamiętam, że tego wieczora była ubrana w kolorowe śpioszki w biedronki, dziś już schowane do szafy, o wiele na nią za małe
Z perspektywy czasu widzę, że musiałyśmy uczyć się z Izą wspólnego życia ze sobą na nowo. Nawet tak podstawowa czynność jak kąpiel była dla nas nie lada wyzwaniem. Ani razu nie robiłyśmy tego bez Marka, więc wtedy wydawało mi się to niewykonalne. W trójkę tworzyliśmy zgraną paczkę, Marek przekazał przez ten krótki czas masę ciepła i miłości naszej córce, co najprawdopodobniej poskutkowało tym, że jest teraz tak pozytywną i wesołą dziewczynką. Poświęcał jej wiele uwagi, nie mógłby lepiej wykorzystać tych 10 miesięcy, który dane im było spędzić razem.
Był bardzo zaangażowanym rodzicem, z wielką przyjemnością patrzyłam, z jaką miłością zajmował się naszą córką. Nie mogę pogodzić się z tym, że Iza nie pozna go osobiście. Jak mocno bym się nie starała, nie będę w stanie „zwrócić” jej taty. Zdjęcia, filmy i opowiadania nie oddadzą tego, jaki był. Tato Izy był strażakiem. 25 maja 2017 roku zginął na służbie, gasząc pożar hali magazynowej. Dzień wcześniej obchodziliśmy trzecią rocznicę naszego ślubu, tego dnia widziałyśmy go z Izą po raz ostatni. W ten sposób Iza stała się jedną z najmłodszych podopiecznych Fundacji „Dorastaj z Nami”.
Dziś, jak każdy rodzic, staram się, aby moje dziecko miało zapewnione pogodne dzieciństwo i dobry start w przyszłość – tu z pomocą przyszła Fundacja. Iza, choć jeszcze zbyt mała, aby to rozumieć, ma obok siebie oprócz rodziny i bliskich wielu ludzi, którzy chcą jej pomóc. Jest to też motywujące dla mnie jako rodzica. Nieraz dopadają mnie chwile zwątpienia i bezradności, najchętniej przespałabym cały tydzień, ale przecież wiem, że muszę dać z siebie wszystko. Skoro inni ludzie działają w naszej sprawie, więc i ja muszę!
Z upływem czasu Iza będzie coraz więcej rozumiała i zadawała trudne pytania. Pociesza mnie, że jest w grupie dzieci, które mają podobne doświadczenia. Choć przeżycia wszystkich, którzy do niej należą, są tragiczne, myślę, że razem jest łatwiej! Fundacja podkreśla też fakt wyjątkowości rodziców tych wszystkich dzieciaków. Chciałbym, żeby Iza wiedziała, że jej tata był wspaniałym człowiekiem, pod każdym względem.
Dzięki Darczyńcom Iza może liczyć na wsparcie w rozwijaniu swoich zainteresowań oraz pomoc w przyszłej edukacji. Gdy tylko nadejdzie odpowiedni moment z chęcią zapiszę córkę na ciekawe zajęcia. Moje słoneczko uwielbia malować, więc może będzie to kółko plastyczne. Staram się z optymizmem patrzeć w przyszłość, mam nadzieję, że uda mi się zapewnić jej wszystko, czego będzie potrzebowała. Wiem, że Marek dążyłby do tego samego. Iza była jego małą Izabelką, miał wiele marzeń i planów z nią związanych. Postaram się je realizować punkt po punkcie. Z życzliwymi ludźmi wokół nas zapewne będzie prościej.
Jacek Supera
Tata Kamila i Justyny, Jacek Supera był strażakiem. Podczas walki z ogniem zawaliła się na niego ściana budynku. Stracił mnóstwo krwi i nie przeżył akcji. Kamil miał wtedy 8 lat i nie do końca rozumiał co się stało. Justyna do dziś nie pamięta czasu tuż po śmierci taty.
Ich mama po tej stracie, musiała sama zadbać o dzieci i dom. Nie było im łatwo. -To był uczynny, dobry człowiek. Nigdy nikomu nie odmówił pomocy. Był zaradny i kochał wszystko to, czym się zajmował – mówią o nim bliscy.
Kiedyś wyciągnął człowieka spod płonącej cysterny z paliwem. Zdążył i uratował życie temu człowiekowi, a przecież było ogromne ryzyko, że cysterna zaraz wybuchnie. Kamil jest dzisiaj studentem informatyki, już od kilku lat pracuje, żeby wspomóc mamę i siostrę. Justyna skończyła geografię, a potem jeszcze zrobiła studia podyplomowe: rzeczoznawstwo majątkowe i wycenę nieruchomości. Ich mama marzy o długiej, dalekiej podróży ale przede wszystkim o tym, żeby jej dzieciom życie ułożyło się dobrze!
Małgorzata Kowalczyk
Był grudzień. Zaraz Boże Narodzenie. W domach zabłysną choinki. Rodziny zgromadzą się przy wigilijnych stołach. Zabrzmią kolędy, zaszeleszczą rozpakowywane prezenty i dzieci będą się głośno śmiać. Być może o tym myślała Małgosia, ukochana mama Huberta i Tomka, idąc rano do pracy w Gminnym Ośrodku Pomocy Społecznej.
Nie tylko z zawodowego obowiązku, także z dobrego serca pomagała potrzebującym. Jak mówią jej synowie – była złotym człowiekiem. Wczesnym popołudniem do urzędu wszedł starszy mężczyzna.
Nagle oblał benzyną kobiety przy biurkach, podpalił i zbiegł. Wybuchł pożar. Z bohaterską pomocą ruszył pacjent z pobliskiej przychodni. Udało mu się wyrwać Małgosię z płomieni, ale była cała poparzona. Kilka dni później zmarła. Żegnając Małgosię podczas pogrzebu wójt Makowa powiedział: „Małgosia była jak żołnierz.Na pierwszej linii w służbie dla drugiego człowieka. I w tej służbie oddała życie”.
A jak wspominają mamę Hubert i Tomek? Hubert Kowalczyk, lat 22: Mama była bardzo opiekuńcza. Lubiła spędzać z nami wolny czas w parku, na kajakach, rowerach i ogólnie na świeżym powietrzu. Nigdy nie dała nikomu zrobić nam awantury. Wszyscy, którzy choć trochę znali mamę, mówią, że była miłym i pomocnym człowiekiem. Tyle. Te wspomnienia nadal bolą.
Hubert studiuje na wydziale informatyki. Rozwija swoje umiejętności, uczestnicząc w wakacyjnych wyjazdach połączonych z nauką. Gra na tubie w orkiestrze strażackiej w Makowie i dodatkowo uczy się grać na gitarze. Jest otwartym, miłym chłopakiem.
Tomek Kowalczyk, lat 16: – Mama zawsze była blisko nas, nigdy nie dopuszczała do tego, żeby jej dzieciom coś się stało. Od dzieciństwa lubiła pomagać ludziom, toteż nic dziwnego, że zatrudniła się w GOPS-ie. Nigdy nam niczego nie brakowało. Jeśli chodzi o podobieństwo, to na pewno charakter – ja również nie dam sobie w przysłowiową kaszę dmuchać. Nadal jest mi ciężko o tym mówić. Mama była po prostu złotym człowiekiem w każdym calu. Tak uważam, choć nie znałem jej tak długo jak bym chciał.
Tomek jest uczniem liceum. Interesuje się aktorstwem. Ma wielu przyjaciół, odnajduje się w pracy zespołowej i organizacyjnej. Myśli o pracy logistyka. Z łatwością uczy się języka angielskiego. Fundacja Dorastaj z Nami pomaga Hubertowi i Tomkowi realizować plany i spełniać marzenia. Małgorzata Kowalczyk otrzymała pośmiertnie Złoty Krzyż Zasługi.
Tomasz Chudzik
Tata Łukasza był pilotem, zginął w katastrofie samolotu Iryda. Skupiony i zaczytany – tak wspominają go jego dzieci. W domu pozostała po nim gablota pełna składanych modeli samolotów, zawsze idealnie złożonych i pomalowanych. Łukasz, tak jak tata, został pilotem. „Kiedy jestem w górze, czuję, że tata jest ze mną i pomaga mi” mówi Łukasz. Tomasz Chudzik osierocił troje dzieci.
Jego dzieci wspominają go jako niesamowicie cierpliwego i troskliwego. Choć często wracał bardzo późno do domu, kiedy tylko mógł pomagał w lekcjach. Dom był pełen jego książek i składanych modeli… zawsze dopracowanych w najdrobniejszych szczegółach.
W pamięci dzieci pozostały też tysiące opowieści, które tata opowiadał na dobranoc – zawsze miał czas, żeby opowiedzieć im bajkę. Jego historii słuchała często przed snem cała rodzina. Wielki miłośnik lotnictwa – ogromne nadzieje pokładał w samolotach Iryda, był wielkim zwolennikiem tego modelu. Niestety, jego wielka pasja pozbawiła go życia… 24 stycznia 1996 r. wydawał się idealnym dniem na loty szkoleniowe. Pilocie mieli bardzo trudne ćwiczenia do wykonania, ale warunki im sprzyjały. Maszyna jednak zawiodła – piloci stracili panowanie nad samolotem. Po kilku sekundach I-22 uderza w ziemię. Tomasz Chudzik oraz drugi pilot giną na miejscu.
Sławomir Wilczyński
Tata Olka i Karoliny stracił obie nogi, śledzionę, ma niesprawne dwa palce u lewej ręki. Jechali na sygnale. Nadjechał TIR… Chociaż kocha być strażakiem, do tej pracy już nie wróci.
17 marca 2011 r. strażacy odebrali zgłoszenie: trzeba ratować człowieka. Ruszyli na sygnale. Do rannego jednak nie dotarli – samochód, którym jechali, zderzył się czołowo z TIR-em, którego kierowca zlekceważył pojazd uprzywilejowany. Koledzy próbowali wyciągnąć go ze zniszczonej kabiny…
Sławomir Wilczyński obudził się w szpitalu. Bez nóg. Pierwszy raz w dorosłym życiu płakał. „Jezu, jak ja się cieszyłem. Jak ja chciałem chodzić do tej pracy. Nawet gdy na wczasach byłem, to pod koniec już za pracą tęskniłem. Gdybym mógł, to bym wrócił”* – mówił. Po wypadku odwiedził go człowiek, którego kilka lat wcześniej ratował z katastrofy śmigłowca. Przeżył, lecz stracił nogę. Przyszedł i dał nadzieję: da się z tym żyć. I miał rację.
Sławek dalej czuje się strażakiem. Uważa, że musi oddać dobro, którego doświadczył od ludzi po swoim wypadku. Wspiera osoby po amputacjach, po urazach kręgosłupa. Pomaga szkolić ratowników, którzy jeżdżą na misje zagraniczne. Gra w koszykówkę na wózku inwalidzkim, biega na specjalnych protezach, daje nadzieję tym, którzy jeszcze nie wierzą, że życie z niepełnosprawnością może być życiem na 100%, a może nawet i więcej. Olek i Karolina, jego dzieci, mówią zgodnie, że są dumne z taty. – Bo jest z nami. Nie załamał się.
* Cytat pochodzi z albumu „Dorosnąć do śmierci” autorstwa Magdaleny i Maksymiliana Rigamonti. Olek ma dziś 19 lat, a Karolina – 16. Opiekujemy się nimi od 2013 r.
Mariusz Saczek
Służba wojskowa była jego marzeniem od najmłodszych lat. Spełnił je pełniąc służbę na stanowiskach starszego instruktora i dowódcy drużyny w batalionie zmechanizowanym 1. Brygady Pancernej, a także biorąc udział w misjach wojskowych w Polskim Kontyngencie Wojskowym w Kosowie w 2009 r. i VII PKW w Afganistanie w 2010 r.
Marzenie miało jednak swoją cenę. 27 lipca 2010 r. w okolicach bazy Warrior, pod Rosomakiem wybuchła mina.
Uszkodzenie zdrowia oceniono na 120 procent. Jest ojcem trójki dzieci. Jego najmłodszy syn Mikołaj jest podopiecznym Fundacji. Ma 5 lat, chodzi do przedszkola, ale najbardziej lubi spędzać czas z tatą. Od najmłodszych lat interesują go sprzęty elektroniczne.
Sierżant Mariusz Saczek za swoją służbę był wielokrotnie odznaczany i wyróżniamy m.in. Medalem NATO w 2010 r., brązowym medalem „Siły Zbrojne w Służbie Ojczyzny” w 2006 r. oraz wojskową odznakę „Za rany i kontuzje” z jedną gwiazdką w 2012 r.
Krzysztof Staniszewski
Krzysztof zawsze miał przeczucie, że umrze młodo i często mówił o tym swojej żonie. Tego dnia radiowóz, którym jechał do zgłoszonego napadu, zderzył się na skrzyżowaniu z innym pojazdem.
(…) Krzysztof często mówił o śmierci. Nie, nie w żartach, zawsze poważnie. Mówił, odkąd się poznali. A to było jeszcze w podstawówce.
Patrycja miała 13 lat, on 15. Już wtedy zostali parą. Któregoś dnia przyszła do domu, przejęta cała, i wyznała, że Krzysio powiedział, że długo nie będzie żył, a jak umrze, to cała Polska przyjedzie na jego pogrzeb.
W maju 2007 roku przyjechali generałowie, politycy, urzędnicy, policjanci, były salwy honorowe. Żegnano trzydziestoletniego policjanta, który zginął kilka dni wcześniej w wypadku samochodowym.
To był pościg, chciał złapać włamywaczy, którzy napadli na miejskie delikatesy. (…) Zawsze kiedy wracał ze służby, mówił, co się działo. Roztrzęsiony był, kiedy interweniował w domach, w których dzieci były bite i maltretowane.
Zdarzało się, że ktoś wyskoczył do niego z nożem, z siekierą albo pościg był, ktoś drogę zajechał. Mówił, że śmierć widział wiele razy, i powtarzał, że może ze służby nie wrócić. Patrycji wyjaśnił, gdzie ma go pochować. (…)
Zosia taty nie pamięta, miała niewiele ponad dwa miesiące, kiedy tata umarł. Anielka też nie pamięta. Zosia zna tylko opowieść o tacie. Anielka bardzo późno zaczęła mówić, kiedy tata odszedł, to umiała tylko: mama, tata. Jednak język migowy miała opanowany do perfekcji. Przez pierwsze tygodnie od śmierci, od razu po przebudzeniu mówiła: tata? Kiedy babcia jej powiedziała, że tata jest w niebie, wyłaziła z łóżeczka i jednym susem już była przy balkonowym oknie. Patrzyła w niebo, machała rączką, jakby chciała tatę przywołać.
Aniela ma dziś 17 lat, Zosia – 15. Opiekujemy się nimi od 2014 r.
Fragmenty pochodzą z albumu „Dorosnąć do śmierci” autorstwa Magdaleny i Maksymiliana Rigamonti
Robert Frąszczak
Tata Kamila wyjechał na swoją pierwszą i ostatnią misję do Kosowa, kiedy jego syn miał 7 lat. Utalentowany żołnierz i troskliwy tata – dla dorosłego dziś Kamila autorytet i wzór do naśladowania, człowiek, który pozostawił po sobie pustkę nie do zapełnienia. Zginął w tragicznym wypadku w drodze powrotnej do kraju i do synka.
Mój tata, Robert, urodził się w 1972 r. w Bydgoszczy. Mamę poznał jeszcze w czasach młodzieńczych, przed ukończeniem średniej szkoły. Swoją przygodę z wojskiem rozpoczął od służby samochodowo-czołgowej w Pile, niedaleko rodzinnego miasta.
Ze względu na to, że tatę przydzielono do 10 Opolskiej Brygady Logistycznej, rodzice zdecydowali się na przeprowadzkę prawie na drugi koniec Polski. W roku 2002 tata wyjechał na misję w ramach PKW KFOR w Kosowie. Nie wrócił do domu, zginął wracając z misji do kraju. Choć tatę widziałem po raz ostatni jako niespełna ośmiolatek, do dnia dzisiejszego pamiętam wspólnie spędzone z nim chwile i często wracam do tych miłych wspomnień.
Zapamiętałem go jako człowieka rodzinnego, towarzyskiego, wiecznie uśmiechniętego. Był osobą energiczną – często spędzaliśmy czas aktywnie, grając w piłkę czy jeżdżąc na rowerze; ogólnie z tatą nigdy nie było nudno. Okres, w którym tata wyjechał na misję, był dla mnie ciężki. Pamiętam, jak ciągnęły się tygodnie w oczekiwaniu, aż wróci do domu.
Chcąc zrobić mu niespodziankę, zacząłem uczyć się jego ulubionej piosenki Krzysztofa Krawczyka, niestety nigdy nie miałem okazji mu jej zaśpiewać. Tata został ze mną na zawsze w sercu i wspomnieniach. Wcale nie musiał być wielkim człowiekiem. Wystarczy, że w oczach tego ośmiolatka był bohaterem. Pozostał nim do dzisiaj.
Kamilem opiekowaliśmy się od 2011, dziś ma 27 lat.
Agnieszka Gronostaj
Mama Rafała zdążyła kupić drugie śniadanie w sklepie niedaleko komendy, potem dostała wezwanie do awantury domowej. Policjantka nigdy nie dojechała na miejsce. W samochód na sygnale, którym jechała, uderzył inny pojazd.
Sam nie za dobrze pamiętam moją mamę, tylko dzięki opowiadaniom moich dziadków wiem, że była cudownym człowiekiem i taka pozostanie w mojej pamięci – mówi o swojej mamie Rafał.
Agnieszka Gronostaj ukończyła liceum medyczne, ale nie mogła znaleźć pracy. Chcąc pomagać ludziom, zdecydowała się na służbę w policji. 5 lat pracowała w prewencji. Często mówiła: Idę na służbę, mogę nie wrócić”. Wracając z pracy zawsze przywoziła drobne prezenty dla swojego synka – jakby przeczuwała, że mają mało czasu. Agnieszka zgodziła się na przekazanie organów po śmierci, więc możliwe, że dziś gdzieś bije jeszcze jej serce.
Rafał ma dziś 21 lat. Opiekujemy się nim od 2012 r.
Grzegorz Kordasz
„Miłość rośnie wokół nas…” – mała Patrycja wspina się ojcu na kolana, mówiąc wierszyk. Z przejęcia gubi kolejne słowa. Za kilka godzin tatuś będzie znów na służbie… Grzegorz Kordasz zginął w 2016 r. Wielokrotnie brał udział w wojskowych misjach zagranicznych.
Tato był oddany swojej służbie i jej właśnie podporządkował swoje życie. Jako jego rodzina rozumieliśmy to i podziwialiśmy, że każdego dnia z zapałem, entuzjazmem i niesłabnącą miłością do Wojska Polskiego, poświęcał się swoim obowiązkom.
W swojej pracy był dla nas wszystkich wzorem, byliśmy z niego dumni, cieszyliśmy się z każdego jego awansu, odznaczenia i pochwały. Codziennie wpajał nam wartości, w które sam wierzył – honor, odwagę, uczciwość, pracowitość. Uczył nas nie tylko słowami, ale przede wszystkim własnym przykładem – przez obserwację tego, jak podchodzi do każdego z nas, do swoich współpracowników i do służby – mogliśmy wykształcić własne systemy wartości i oprzeć je na solidnym fundamencie.
Poświęcenie taty dla Wojska Polskiego wiązało się dla nas z częstymi jego nieobecnościami i tęsknotą, zwłaszcza w okresach jego misji zagranicznych. Choć rozumieliśmy, że taki jest właśnie charakter jego służby, brakowało nam go i nie chcieliśmy się z nim rozstawać. Taty nie było z nami podczas niektórych ważnych wydarzeń z naszego życia, komunii, bierzmowania, matury – podczas gdy nasi koledzy i koleżanki przeżywali te wydarzenia ze swoimi rodzinami, my tęskniliśmy za Ojcem, wiedząc równocześnie, jak bardzo chciał być przy nich obecny.
Jako jego jedyna córka miałam w nim wzór Ojca i Męża, kochającego i troskliwego, który robił wszystko, by jego rodzinie niczego nie brakowało, oraz żeby czuła się bezpieczna. Każda spędzona z nim chwila jest droga w mojej pamięci, tym bardziej, że żadna już nigdy się nie powtórzy. Z dzisiejszej perspektywy żałuję, że chwil tych było tak niewiele. Nic nigdy nie będzie w stanie zastąpić mi Ojca, jednak wiem, że wszystko czego uczył mnie przez całe moje życie pozwalają mi być dzisiaj tym kim jestem i robię wszystko, by postępować zgodnie z wyznawanymi przez niego wartościami.
Wiem, że tato był dumny z każdego ze swoich dzieci i wspierał nas w podejmowanych przez nas działaniach i nie chciałby, by jakiekolwiek problemy przeszkadzały nam w nauce i rozwoju naszych pasji.
Patrycja Kordasz, córka Grzegorza Kordasza
Patrycja podobnie jak jej brat Michał, była naszą podopieczną od 2016r r. Ma 27 lat. Jej brat Michał – 14
Marek Łabunowicz
Muzyk, nauczyciel, ratownik. Świat stracił cudownego człowieka. Hania straciła kochającego ojca.30 grudnia 2001 roku wraz z ekipą ratunkową TOPR niósł pomoc poszkodowanym przez lawinę.Była to jego ostatnia akcja.
Harcerz, muzyk, ratownik TOPR – ta inskrypcja na tablicy nagrobnej, na cmentarzu zasłużonych na Pęksowym Brzyzku w Zakopanem, nie oddaje w pełni niezwykłej dynamiki życia, charakterystycznej dla Marka Łabunowicza.
Mimo zaledwie 29 lat życia, stał się ikoną regionu, przykładem dla młodych i dumą dla starszych Górali. Od najwcześniejszych dni było go wszędzie pełno. Szkoła, kościół, harcerstwo, kluby sportowe, narciarstwo biegowe i alpejskie, biegi górskie, wspinaczka, speleoklub, itd.
Niemal każda istotna instytucja i środowisko, znały Maję, bo tak wszyscy na niego wołali. Był wszędzie i dla wszystkich był otwarty. Został zapamiętany jako niezwykle radosny, stale roześmiany, najczęściej z jakimś instrumentem muzycznym w ręku, niezwykle sympatyczny chłopak. Obok cech osobowości, otrzymał od Pana Boga dar niezwykły – słuch absolutny i nieprzeciętne umiejętności manualne. Czego się nie dotknął, wszystko w jego rękach grało.
Skrzypce, fortepian, gitara, piscołka, organy, to zaledwie najpopularniejsze instrumenty, na których grywał. Zasłynął jednak tym, że sprowadził na Podhale umiejętność gry na cymbałach węgierskich, a grał na nich po mistrzowsku.
Grywał z Edytą Geppert, braćmi Golec, Piotrem Majerczykiem, Jerzym Bekiem, Zbigniewem Namysłowskim, Marylą Rodowicz i wieloma innymi znanymi muzykami, co nie przeszkadzało mu dzielić się swoim talentem z młodym pokoleniem mieszkańców Podhala.
Zafascynowany muzyką góralską prowadził lekcje grupowe i indywidualne gry na skrzypcach, nieraz przemieszczając się mimo deszczu na rowerze, w niedostępne okolice Podhala. Żył pełnią góralskiego życia. Nie tracił czasu na sen. Dzielił się i zarażał radością wszystkich, z którymi się spotykał.
Wszystko co robił nosiło znamiona służby: służba harcerska, służba w kościele, służył ucząc grać na skrzypcach, a także pracując jako ratownik Tatrzańskiego ochotniczego Pogotowia Ratunkowego (TOPR).
30 grudnia 2001 roku udał się wraz z ekipą ratunkową TOPR, aby nieść pomoc poszkodowanym przez lawinę. Była to jego ostatnia akcja ratunkowa. W wyniku kolejnej lawiny Marek Łabunowicz – Maja, wraz z kolegą ratownikiem, zginęli pod Szpiglasową Przełęczą w Tatrach polskich.
Marek pozostawił żoną i córkę. Hania miała wówczas 4 lata. Dziś jest studentką etnologii i antropologii kulturowej na Uniwersytecie Jagiellońskim. Wcześniej skończyła Liceum Plastyczne w Zakopanem na kierunku lutniczym. Podobnie jak jej tata zafascynowana jest i pielęgnuje kulturę Górali Podhalańskich, gra, śpiewa i tańczy, a także wyrabia instrumenty muzyczne.
Hania, chociaż czuje żal, że znała go tak krótko, cieszy się, że ma tak niezwykłego ojca, a Marek na pewno dumny jest ze swojej córki, bo może być pewien, że dzięki niej „nie wszystek umarł”… Anią opiekujemy się od 2011 r.
Mariusz Pasztetnik
Pomimo ekstremalnych warunków, znikomej ilości tlenu w płonącym mieszkaniu, rzucił się na pomoc synowi przerażonego lokatora. Swoją postawą zainspirował córkę do kontynuowania strażackiej misji.
Nikt nie rodzi się bohaterem. I choć w teorii każdy może nim zostać, niewielu ma do tego odwagę. Mariusz był wyjątkowy. Pomimo znacznie utrudnionych warunków i znikomej ilości tlenu w płonącym mieszkaniu, rzucił się w ogień niosąc pomoc synowi przerażonego lokatora.
Całe życie wierzył, że gotowość do poświęcenia i zapewnianie wsparcia innym są najważniejsze. Kierował się tymi przekonaniami do końca.
Mariusz Pasztetnik dość wcześnie stracił matkę. Zaraz po wyjściu z wojska przejął opiekę nad młodszą siostrą i zaciągnął się do straży pożarnej. Nie bał się odpowiedzialności ani ryzyka – radził sobie w ciężkich chwilach tak dobrze, jak umiał. W końcu udało mu się zarobić na dom.
Jakiś czas później poznał Annę, swoją przyszłą żonę, z którą doczekał się córeczki Julii. Nie znosił momentów rozłąki. Bał się nawet, że mała o nim zapomni, gdy wyjeżdżał do Niemiec zbierać szparagi.
Dziś Julka jest już nastolatką – wysoką, wysportowaną i kochającą ruch, tak jak ojciec. Odwaga taty stała się dla niej inspiracją. Dziewczyna udziela się w Ochotniczej Straży Pożarnej w Minkowicach Oławskich, bierze udział w zawodach strażackich i z dumą nosi mundur galowy podczas uroczystości.
Choć od czasu katastrofy minęło wiele lat, ojciec wciąż odwiedza i motywuje ją w myślach. „Tatuś cię kocha i niedługo wróci”, nagrywał się jej na kasetach wraz z wykonywanymi na gitarze utworami. Gdy odszedł na zawsze, pamiątki po nim stały się bezcenne.
Julia ma 21 lat. Opiekujemy się nią od 2012 r.
Andrzej Zielke
Znacznie silniejsze emocje niż rozbrajanie min wzbudziły w nim narodziny syna. Nie było mu jednak dane doczekać jego pierwszych urodzin.
Poznali się jeszcze jako nastolatkowie. Andrzej od razu poczuł, że z Marzeną połączyło go coś więcej. Mimo młodego wieku, wygospodarowanie kawałka rodzinnego mieszkania dla siebie i ukochanej nie stanowiło dla niego większego problemu.
Zawsze był zaradniejszy od rówieśników, a przy tym wyróżniał się zdyscyplinowaniem, wrażliwością i ciekawością świata. Posiadając tyle cech odpowiednich dla wyborowego żołnierza, trudno się dziwić, że służba wojskowa szybko stała się jego pasją. „Jeśli mnie kochasz, poczekasz” – powiedział Andrzej tuląc żonę do piersi, gdy wyjeżdżał na misję w Iraku.
Choć serce krajało mu się na myśl o pozostawieniu w domu ciężarnej żony i trzyletniego synka, Patryka, czuł wzywające go powołanie. Rola zwykłego żołnierza nigdy mu nie odpowiadała, od zawsze marzył o braniu udziału w akcjach specjalnych. I choć dla niego nocne skoki na spadochronie były niesamowicie ekscytujące, Marzena nie kryła przerażenia, gdy opowiadał jej o swoich przeżyciach przez telefon.
Bez wątpienia Andrzej darzył mundur uczuciem, lecz jego największą miłością byli synowie. Gdy na świat przyszedł Eryk, dumny tata z niesłychaną radością dzielił się jego zdjęciami z kim tylko mógł.
„Ten wielki chłop cieszył się jak dziecko, pokazywał kolegom zdjęcia i szalał z radości” – wspominali jego kompani z pułku. Niestety, nie doczekał spotkania z synkiem, ginąc podczas jednej z akcji. I tak jak dla wielu zapisał się w pamięci jako wzorowy żołnierz, dla swoich chłopców był kimś znacznie ważniejszym – kochającym ojcem.
Patryk ma dziś 21 lat. Opiekujemy się nim od 2011 r.
Andrzej Struj
W mundurze czy bez – Andrzej nigdy nie odpuszczał przestępcom. Właśnie dlatego, choć był na urlopie, interweniował, gdy chuligani zaczęli demolować tramwaj. W trakcie szamotaniny podkomisarz został śmiertelnie zraniony nożem.
„Z popielnika na Wojtusia iskiereczka mruga. Chodź opowiem ci bajeczkę, bajka będzie długa.” – śpiewał do snu swoim ukochanym córeczkom Andrzej Struj, podkomisarz Komendy Głównej Policji w Warszawie.
I choć dziś pozostały po nim jedynie wspomnienia, obie lubią wracać myślami do chwil spędzonych z tatą na wspólnych zabawach. Dziewczynki zawdzięczają mu także zdolności artystyczne – Krysia odziedziczyła po nim talent wokalny, zaś Monika uwielbia występować przed publicznością na scenie teatralnej.
Andrzej był dla nich wspaniałym, cierpliwym i kochającym ojcem. Również na komendzie cieszył się sympatią współpracowników, którzy widzieli w nim dobrego przyjaciela oraz mentora. Pomimo stonowanego charakteru, uśmiech rzadko znikał z jego twarzy, a każdy zawsze mógł liczyć na jego dobre słowo, czy poradę.
Andrzej bardzo aktywnie udzielał się również na forum policyjnym, gdzie dzielił się swoją wiedzą z piętnastoletniego doświadczenia zawodowego. „Struś” uchodził za osobę oddaną służbie, pilnując prawa i porządku także poza godzinami pracy. Niegdyś był członkiem elitarnej grupy „Puma”, zajmującej się ściganiem gangów samochodowych.
W mundurze czy bez, Andrzej nigdy nie odpuszczał przestępcom. Właśnie dlatego, będąc jeszcze na urlopie, zainterweniował gdy chuligani zaczęli demolować tramwaj na jego oczach. Niestety, w trakcie szamotaniny podkomisarz został zraniony nożem, co skończyło się dla niego tragicznie. I choć dla wielu z nas tego dnia zginął wzorowy stróż prawa, dla Krysi oraz Moniki odszedł ktoś znacznie ważniejszy.
Krysia ma dziś 17 lat, a Monika – 19. Opiekujemy się nimi od 2011 r.
Dla Ciebie zginął ŻOŁNIERZ, a dla mnie tata…
Dla Ciebie zginął STRAŻAK, a dla mnie tata…
Dla Ciebie zginął POLICJANT, a dla mnie tata…